Teatr Powszechny - Teatr Powszechny
Image

 

Fantastycznie zaczyna się w radomskim teatrze spektakl Człowiek z La Manchy w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Gdy kurtyna unosi się, publiczność ma przed oczami ogromną, pustą przestrzeń, na której końcu, na platformie umieszczonej nad sceną, znajduje się orkiestra. To nie wzrok, ale słuch widzów ma być w tym momencie ukontentowany. Scenografia jest skromna -- to tylko ceglane mury; muzycy natomiast serwują widowni prawdziwą ucztę dla ucha. Wspaniałe hiszpańskie rytmy przenoszą publiczność w świat Cervantesa.

I to dosłownie w świat Cervantesa-pisarza, uwięzionego przez inkwizycję, czekającego na proces i przedstawiającego współwięźniom dzieje Don Kichota, bohatera dzieła swojego życia. Tak zaczyna się przedstawienie w przedstawieniu, teatr w teatrze. Więźniowie wcielają się w role bohaterów powieści, sam Cervantes staje się Alonsem Kichaną, czyli Don Kichotem.

Tę podwójną postać odgrywa Łukasz Mazurek, świetnie pasujący wzrostem i posturą do swej roli, jednak jako Don Kichot jest zbyt cichy, spokojny, wciąż słaniający się na nogach, mało energiczny. Brakuje tej postaci animuszu, kategoryczności rycerza walczącego ze złem świata i przekonanego o słuszności swych poczynań. To prawdziwy błędny rycerz snujący się po scenie, który wyrazistości nabiera, gdy śpiewa. Łukasz Mazurek dysponuje znakomitym, mocnym głosem i przepięknie kreuje swoją postać, właśnie śpiewem.

W rolę wiernego towarzysza Don Kichota, czyli Sancho Pansy. wcielił się Łukasz Stawowczyk, w ogóle niepasujący wizerunkowo do bohatera utworu. Sam miałem wątpliwości, czy obsadzenie go w tej roli było właściwą decyzją. Okazuje się, że tak. Stawowczyk zagrał kompana wędrówki Don Kichota bezbłędnie. To jego było wszędzie pełno, zachwycał swym witalizmem, chyżością, plastycznymi ruchami ciała, promieniejąca radością i… wspaniałym klaskaniem stopami w podskoku (warto to zobaczyć!). Swoją żywiołowością przyćmiewał postać Don Kichota, aż niekiedy miało się wrażenie, że to spektakl o Sancho Pansie.

Z kolei postać Dulcynei, grana przez Sabinę Karwalę, była zbyt wulgarna. Co prawda to tylko prosta wieśniaczka oddająca swe ciało gościom karczmy, ale jej uroda i rola wybranki serca błędnego rycerza zbyt mocno kontrastowała z ordynarnym językiem zarówno na poziomie słownictwa, jak i modulacji głosu. Rubaszność zachowań równoważyły przepiękne piosenki śpiewane przez tę bohaterkę. Należy przyznać, że aktorka ma ogromne możliwości wokalne i z nich korzysta.. Niezwykle rytmiczny i zahaczający o dramatyzm życiorys Aldonsy, czyli Dulcynei, to perełka tego przedstawienia i niezwykły popis wokalny.

W Człowieku z La Manchy z pewnością jeszcze kilka rzeczy zasługuje na uwagę. Spektakl ten to połączenie wielu scen, nierzadko tylko luźno ze sobą powiązanych. Miniprzedstawień w jednym wielkim przedsięwzięciu. Rozwiązanie to przypomina stosowany w średniowiecznych teatrach symultanizm, tyle że realizowany w jednej przestrzeni. Każdy epizod to natomiast osobny mansjon, pudełko, klocek, z których skonstruowana została fabuła. Wśród nich jest wiele tych szczególnie intrygujących.

Feerią barw, pięknymi cygańskimi strojami, genialną muzyką i energicznym tańcem jest w stanie zauroczyć widza scena przybycia Cyganów i ich harce. Patrząc na nią, chcę się szaleć z nimi, być w tym wirze i ferworze. To fragment będący odzwierciedleniem epikurejskiego hasła „carpe diem”, bardzo pozytywny i emanujący niesamowitą radością życia.

Wyjątkową subtelnością uwodzi moment walki Don Kichota w wiatrakami. To scena zwiewna, szalona, znakomicie uchwytująca to, co się dzieje w głowie głównego bohatera, łącząca płynnie przenikające się fantastykę i realność. A do tego mocno działająca na wyobraźnię widza.

Plastycznością i monumentalnością urzeka scena ukazująca działalność inkwizycji. Powaga i dostojność inkwizytorów, monotonny i ciągnący się w nieskończoność monolog ich kapitana (w tej roli Piotr Kondrat, któremu należą się brawa za opanowanie długiego łacińskiego tekstu), pochody skazańców, procesje z czaszkami i chorągwiami budują nastrój grozy czasów, gdy Kościół rządził duszami, umysłami i ciałami ludzkimi.

Cały spektakl to misterna układanka wielu fantastycznych scen wypełnionych zabawnymi dialogami, piękną i żywiołową muzyką. Całości dopełniają fantastyczne kostiumy Marii Balcerek, oddające hiszpańskiego ducha tamtych czasów, barwne, bogate, różnorodne. W trakcie przedstawienia warto też zwrócić uwagę na ruch sceniczny. Bohaterowie w niektórych momentach w przezabawny sposób opuszczają scenę – na przykład pięć osób posuwa się gęsiego, ostatnia z nich, chromy, porusza się na czterokołowym wózku, wszyscy fantastycznie reagują jako grupa na wszelkie odgłosy, całość jest tu dograna, doprecyzowana, niby drobiazgi, ale takie znakomicie wypełniające uniwersum sztuki, równoważące też niedociągnięcia w układach tanecznych, które nie zawsze były zsynchronizowane i tworzyły poczucie chaosu.

Zmierzając już do końca, zastanawiam się, czy Człowiek z La Manchy z założenia nie jest przedstawieniem raczej o Sancho Pansie niż o Don Kichocie, o człowieku radosnym, pełnym życia, o hiszpańskim wesołku, który próbował powstrzymywać szaleńcze zapędy oderwanego od rzeczywistości rycerza. Pomagał człowiekowi żyjącemu z głową w chmurach przejść przez życie, energicznie i żywiołowo reagował na głupstwa robione przez swojego pana. To on właściwie propagował pozytywny model życia: był wierny sobie i Don Kichotowi, cieszył się każdym dniem, wykazywał się aktywnością, ofiarnością, zawsze dopisywał mu dobry humor. Don Kichot w tym spektaklu był jego tłem, ważnym, ale rozmywającym się jak marzenia, którymi żył. Dobrze, że to tak wyszło, bo przecież większości z nas z pewnością bliższy jest mocno stąpający po ziemi Sancho Pansa aniżeli wciąż bujający w obłokach Don Kichot.

 

Michał Kański, Teatralia Radom
Internetowy Magazyn Teatralny, numer 207/2017

 

 

PARTNERZY TEATRU
COPYRIGHT © 2020. Teatr powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu
Projekt: Adam Żebrowski    |    Wdrożenie: Flexi Design