Mikołaj Grabowski pokaże prawdziwą twarz Gombrowicza?
O ile w "Dzienniku" Gombrowicz jakby z założenia odnosi się do filozofii, religii, kultury, rozwoju cywilizacji, pragnie usytuować Polaka w świecie, Polaka wobec swojego kraju, we "Wspomnieniach" ma to wszystko wymiar o wiele bardziej liryczny, osobisty - mówi Mikołaj Grabowski, reżyser "Wspomnień polskich", które otworzą X Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski
Dlaczego zdecydował się pan sięgnąć po "Wspomnienia polskie"?
- Na początku było zaproszenie dyrektora radomskiego teatru pana Zbigniewa Rybki, abym na dziesiąty, jubileuszowy festiwal przygotował któryś z tekstów Gombrowicza. Rozglądałem się po materiałach i nagle mnie olśniło - "Wspomnienia polskie"! Ten tekst nie był jeszcze adaptowany na scenę. Ponowna lektura tekstu sprawiła, że postanowiłem go adaptować. Otworzyła się przede mną nowa przestrzeń, w której spotykam się z moim ulubionym autorem. Jak wiadomo, "Wspomnienia" to pogadanki radiowe, które nigdy nie były emitowane. Gombrowicz opowiada w nich o czasach swojej młodości, cała Polska międzywojenna pojawia się tutaj w sposób bardzo wyrazisty. O ile w "Dzienniku" Gombrowicz jakby z założenia odnosi się do filozofii, religii, kultury, rozwoju cywilizacji, pragnie usytuować Polaka w świecie, Polaka wobec swojego kraju, we "Wspomnieniach" ma to wszystko wymiar o wiele bardziej liryczny, osobisty.
Ale mimo że jest to literatura bardzo osobista, nie przestaje być wykładnią poglądów Gombrowicza, tyle że to jakby początki tworzenia się późniejszego, dojrzałego autora. To wszystko było bardzo kuszące i przyczyniło się do mojego zainteresowania tym tekstem.
Czy "Wspomnienia polskie" mają lżejszą formę i przełoży się ona na to, co zobaczymy na scenie? Czy będzie to spektakl łatwy w odbiorze?
- Nie sądzę. "Wspomnienia" wcale nie mają lżejszej formy. Fakt, łatwiej się je czyta, bo to pogawędka, czasem zabawna anegdota pojawia się w tekście, ale jeśli sięgniemy głębiej, ujrzymy stresogenny motyw nasycania się światem przez młodego człowieka, który to świat jest dla niego niezrozumiały i przez to odrzucany. Niemal w każdej z tych pogadanek mamy do czynienia z autorem, który mówi: "Ja nie rozumiem świata, w którym żyję. Ja nie zgadzam się z tym, co się tu dzieje. Ja patrzę na to z przerażeniem. Z przerażeniem patrzę też na siebie. Nie umiem zrobić właściwego kroku. Nie umiem się odnaleźć". Motyw nieodnalezienia się wobec rodziny, współczesnych mu pisarzy, wobec historii, bieżącej polityki uzmysławia nam, jak wyglądało jego dojrzewanie. Stąd, chociaż przedstawienie wydaje się miejscami dowcipne i ironiczne, jest jednak analizą stresu Gombrowicza.
Łatwo było przełożyć radiowe felietony na język teatru?
- Nie było z tym żadnego problemu. Jestem wczytany w prozę Gombrowicza. Robiłem "Trans-Atlantyk", utwór niesceniczny, robiłem "Dzienniki". Narracja teatralna pojawiła się w czasie prób dość szybko i bardzo dobrze zespół na nią zareagował. Muszę dodać, że pracuje mi się z tym zespołem fenomenalnie.
Sztuka, którą zobaczymy już w sobotę, oparta jest na "Wspomnieniach polskich". Ale jak dużo będzie w niej pana przemyśleń, doświadczeń życiowych?
- Gombrowicz jest dla mnie bardzo bliskim autorem, stąd jakaś porcja jego wynurzeń jest także po części moją. Ale szanuję bardzo jego pisarstwo - więc to jego słowa będą padać ze sceny, nie moje. Ja je tylko umiejscawiam w przestrzeni scenicznej i układam z nich dramaturgię spektaklu. W adaptacji umieściłem także dwa fragmenty "Dziennika" - pomagają one opowiedzieć tę historię. Od siebie nie dodałem ani jednego słowa. Przepraszam, może ze trzy ale nieznaczące.
"Wspomnienia polskie" pozwalają poznać prawdziwą twarz Witolda Gombrowicza? Są może dobrym sposobem na rozpoczęcie przygody z twórczością tego autora?
- W tym kontekście jawią się jako lektura obowiązkowa. Pomagają czytelnikowi dowiedzieć się, skąd Gombrowicz "wyszedł", dokąd zmierzał i jak się nasycał otaczającym go polskim światem. I dlaczego wyjechał do Argentyny.
Jak duże znaczenie ma twórczość Witolda Gombrowicza dla Mikołaja Grabowskiego?
- Dwa lata temu zrobiłem "Dzienniki" w teatrze IMKA w Warszawie. Z tym tekstem obcuje dość często i sięgam do niego, aby przypomnieć sobie nie tylko stylistykę autora, ale także jego myśli, sposób patrzenia na świat. Gombrowicz, nie chcąc być filozofem, staje się nim. Nie chcąc być nauczycielem nowej wiary, staje się przewodnikiem po duszach "nowych Polaków".
Robiłem wszystkie dramaty Gombrowicza, zrobiłem "Ślub", "Operetkę", "Iwonę". Trans-Atlantyk" nadal można oglądać na deskach Starego Teatru.
Spektakl weźmie udział w konkursie. Ma to jakiś wpływ na pracę reżysera?
- Nie ma żadnego znaczenia. Jakbym o tym myślał, to musiałbym go robić pod gusta jury, a jury nie znam. W Radomiu będzie można oglądać dwa moje spektakle. Ja nie wiem, czy są one bardzo podobne do siebie, ale robiła go ręka tego samego reżysera, więc na pewno znajdą się w nich elementy wspólne. Cieszy mnie, że pokażę tutaj mój gombrowiczowski dorobek ostatnich lat.
Pozostał tydzień do premiery. Wszystko dopięte na ostatni guzik?
- Aktorzy są gotowi do prób generalnych. Teraz pracujemy nad detalami - niebawem aktorzy zaczną próbować w kostiumach i we właściwym świetle. To stworzy dla nich nowe okoliczności. W związku z tym próby może będą bardziej stresujące, ale nie sądzę, aby musiały trwać po dwanaście godzin.
Możemy się spodziewać rozbudowanej scenografii czy spektakl będzie raczej oparty wyłącznie na aktorach?
- Trochę scenografii jest. Kasia Kowalczyk zbudowała pokój w dworku szlacheckim z dość dużą liczbą mebli. W porównaniu z warszawskimi "Dziennikami", gdzie scenografią są sami aktorzy, tutaj dekoracja jest bardzo rozbudowana.
Karolina Stasiak, "Gazeta Wyborcza", 14.10.2012