Teatr Powszechny - Teatr Powszechny
Image

Dobre wróżki obdarzyły Martę Guśniowską wieloma talentami.

Najpierw kazały jej samej uczyć się filozofii, aby mogła myśleć jasno i przejrzyście. Aby rozumiała świat i ludzi. Rozpoznawała pytania ważne i nieistotne i potrafiła znajdować na nie odpowiedzi. Aby formułowała myśli proste i otwarte. Aby nauczyła się być tolerancyjna i rozumiała innych. Aby o skomplikowanych sprawach - takich jak dobro, zło, Bóg, śmierć, piękno, brzydota, prawda, czy kłamstwo - potrafiła opowiadać najprościej jak się da. Aby umiała dzielić się swoimi myślami z najmłodszymi i najstarszymi, uwzględniając tych, którzy są między jednymi a drugimi. Aby dawała radość i krzepiła mądrą nadzieję, że nie wszystko stracone, a wręcz odwrotnie, że zawsze jest szansa na dobre rozwiązanie najbardziej zagmatwanych kłopotów. Aby w swej złożoności świat jednak nie wypadał z formy, a na końcu wszelkiego rozwichrzenia nastawała harmonia.

Aby to wszystko wyrazić i opowiedzieć otrzymała rzadko spotykany dar pisania bajek dla teatru. W pierwszej kolejności dla najmłodszych, ale tak naprawdę dla wszystkich. W spadku po poprzednikach odziedziczyła cechy niepoślednie: od Jana Wilkowskiego naturalną łatwość opowiadania bajkowych historii na scenie, od Jeremiego Przybory wyrafinowaną umiejętność posługiwania się językiem. Z taką samą przyjemnością wymyśla zupełnie nowe bajki, jak i przepisuje klasyczne na dzisiejszy język. Z wielką radością buszuje wewnątrz stereotypów. Widać, ile przyjemności ma wtedy, kiedy powołuje do życia nowych bohaterów, takich jak Rycerza Bez Konia, albo Konia Bez Rycerza. Czuje się, że rozpiera ją energia w naigrawaniu się ze stereotypu klasycznego rycerza. Z błyskiem w oku igra z konwencjami bajkowymi, spiera się z tradycjami. Wydaje się, że pisząc ciągle uśmiecha się do wewnątrz, a potem ten jej uśmiech, żywe poczucie humoru, ironiczny dystans i dobra energia przenoszą się ze sceny na widownię. W pisaniu sztuk prawie zawsze stawia sobie jakiś cel specjalny. Może nim być napisanie sztuki dla zupełnych maluchów, którzy pierwszy raz przyszli do teatru. Może być tak, że ważny dla niej wydaje się trudny temat - na przykład śmierci - i poprzez sztukę oswaja z nim najmłodszych. Może to być na nowo napisana pastorałka o zapomnianej, naturalnej harmonii świata, w wyidealizowanej krainie jakby prosto od Rousseau.

Jest bardzo pracowita. Obdarowuje teatry nowymi i odnowionymi sztukami. W Konkursie po raz pierwszy oglądaliśmy ją w XII edycji za sprawą "Baśni o Rycerzu Bez Konia" w reżyserii Janusza Ryl-Krystianowskiego z poznańskiego Teatru Animacji. Potem były kolejne spektakle z Poznania, Szczecina, Opola, Krakowa, Kielc, Białegostoku. W Radomiu, na Scenie Fraszka grany już był "Kopciuszek", a teraz oglądamy "Nieznośkę i Kmiecia", siedemnastą realizację jej sztuk w Konkursie. I jak ma to w swoim zwyczaju napisała bajkę dla wielu pokoleń. Dla najmłodszych może to być bajka o bardzo dziwnym smoku, który nie tylko, że nie gustuje w tradycyjnych potrawach mięsnych, ale do tego z chińska się nosi, parzy smaczne herbaty wedle życzenia i wymyśla ślubne prezenty. Dla starszych może to być bajka o tym, że każda Nieznośka, nawet najbardziej nieznośna, taka jak choćby szekspirowska Złośnica, znajdzie w końcu swego Kmiecia. Który obok niezłomnych cech charakteru będzie ukrywał co najmniej tajemnicze pochodzenie. Wreszcie, może to być bajka dla dorosłych o świecie, który na chwilę znalazł się w kryzysie, ale na skutek zdeterminowanych działań wszystkich, powrócił do równowagi.

Reżyser Petr Nosálek, który zrealizował już kilka bajek Guśniowskiej (bardzo udanie w Opolu "O mniejszych braciszkach św. Franciszka", "Baśń o grającym imbryku", "Pod Grzybek") zapewne doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ma do czynienia nie z jedną, ale z wieloma bajkami w tej bajce. I udaje mu się zainicjować wiele przedstawień w jednym. Podsuwa wielorakie pomysły interpretacyjne i stylistyczne. Ubiera aktorów w stylizowany, barokowy kostium, sytuując ich w konwencji teatru dworskiego. Oh! Gdyby Radom leżał bliżej Łańcuta, to pewnie dyrektor Zbigniew Rybka z radością wystawiłby to przedstawienie w Teatrze Dworskim Marszałkowej Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej, pamiętającym sławne "Parady" Jana Potockiego. Teatrze, w którym wystawiano opery Haydna, a do dziś przechowuje się tam stare malowidła scenograficzne obrazujące "wnętrze" i "wolne okolice", a także machiny imitujące deszcz czy burzę. Przedstawienie radomskie rozgrywa się w rytmie klawesynowych pasaży. Jakby chciało być blisko barokowej opery komicznej. Wszak Guśniowska napisała wiele rymowanych monologów, które z łatwością mogłyby stać się ariami, a są do tego i du-ety, i recitativo, a nawet niewielkie chóry. Gdyby tak jeszcze znalazł się na miejscu Giovanni Battista Pergolesi!

Nosálek z pełną premedytacją uruchamia jeszcze inne wieloznaczności. Aktorom daje do ręki lalki, by stworzyć efekt podwójnego opowiadania poprzez relację postaci aktora i postaci lalki. Nad podłogą sceny zawiesza wielkie jak słońce lustro (ładne rozwiązanie sceno-graficzne Evy Farkašovej), w którym odbijają się postacie grające tyłem do widowni albo ukryte za klawikordem. Można je zatem dokładnie podglądać nawet wtedy, gdy z widowni wydają się mało widoczne. Wszystkie te zabiegi mają służyć uruchomieniu wielowymiarowości przedstawienia. Zgodnie z konwencją teatru dworskiego, którego jedną z naczelnych zasad było tworzenie konstrukcji teatru w teatrze i opowieści w opowieści. I wszystko w tym radomskim przedstawieniu byłoby koncertowe, gdyby reżyser z aktorami wykazali więcej determinacji, cierpliwości, konsekwencji w bogatszym, bardziej dopracowanym, staranniej zagranym spektaklu. Atrakcyjny pomysł pozostał niewykorzystanym do końca pomysłem. Na szczęście skutecznie zaistniała warstwa dla najmłodszych. Dzieci nawiązały bardzo żywy kontakt ze sceną i co najmniej kilka razy, wydawały się być wielce zaskoczone. O ile pewnie liczyły na spotkanie Nieznośki i Kmiecia, to już na pomoc chińskiego smoka-wegetarianina już chyba nie.

Łaskawe wróżki obdarzając Martę Guśniowską wieloma talentami mają przed sobą jeszcze jedno wyzwanie. Trzeba na spotkanie z autorką wysłać jakiegoś reżysera jej życia, który będzie umiał uruchomić wszystkie możliwości, jakie tkwią w jej tekstach. Choćby to miał być jakiś Kmieć, z zakamuflowanymi talentami reżysera! Warto!
Andrzej Lis
Materiał nadesłany (www.e-teatr.pl)
08.12.2011

PARTNERZY TEATRU
COPYRIGHT © 2020. Teatr powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu
Projekt: Adam Żebrowski    |    Wdrożenie: Flexi Design